Gość
Sądzę że kiedy miała bym pewność że moje organy zostaną komuś przeszczepione, będąc w stanie agonalnym była bym spokojniejsza, czuła że mogę już umierać. To tak jakby nie umarło się do końca.
O co chodzi, jakich samobójców?
Ostatnio edytowany przez Fantasmagoria (2010-11-14 18:15:56)
Chyba chodzi o to, że jeśli człowiek świadomie chce zakończyć swoje życie to jego decyzja i nie należy się wtrącać. Tak?
Choć osobiście uważam, że jeżeli człowiek chce - naprawdę chce ze sobą skończyć (nie lubię tego wyrażenia, ale chwilowo inne nie przychodzi mi do głowy) to znajdzie na to sposób, a dla niektórych próba samobójcza to takie "wołanie o pomoc", może nie potrafią inaczej, bądź też są ludzie, którzy po jednej nieudanej próbie odkrywają sens życia na nowo. Więc chyba nie do końca zgadzam się z Przedmówczynią, każdy zasługuje na drugą szansę, choćby była ona dana wbrew jego woli - wszak to nadal jest osobista decyzja, co z tą szansą zrobimy.
Offline
Wygnany
moge przyjąć twoje argumenty,wydają śię sensowne
Ostatnio edytowany przez Dark blood (2010-11-14 19:52:35)
Offline
Hmmm no ja też się zgadzam. Skoro ludzie odkrywają sens życia na nowo... nigdy tego nie przeżyłam, ale wydaje mi się że taki człowiek jest nie dokońca świadom tego co robi. Matka mojej przyjaciółki powiesiła się będąc w depresji.
Offline
Organy do przeszczepu-jak najbardziej tak.Są ludzie,którzy ich naprawdę potrzebują a skoro mnie nie są już potrzebne...
No i kremacja,nie będzie mnie nic żarło!
Offline
Fanatyczka XIII. Století
Zawsze lubiłam tajemnice, ale zawsze też interesowało mnie odkrywanie tajemnic. Śmierć jest dla mnie momentem, kiedy wyjaśnia się wszystko. Za życia błądzimy w swoich poglądach filozoficznych, teologicznych…, śmierć jest tą chwilą, kiedy będziemy już wszystko wiedzieć, mieć pewność. Od czasu, gdy zostałam chrześcijanką, śmierć jest dla mnie też spotkaniem z Bogiem. Dawniej, gdy moja wiara była mocniejsza niż teraz, poza tym, że modliłam się własnymi słowami, mówiłam też modlitwę:
„Kiedy się do snu położę,
racz strzec duszy mojej, Boże.
Jeśli umrę przed świtaniem,
przyjmij duszę moją, Panie.”
albo modlitwę , której treści teraz w całości nie pamiętam, zwykle odmawianą na łożu śmierci:
„W godzinę śmierci wezwij mnie (…)”.
Zawsze miałam świadomość śmierci, odczuwałam jej realność. Większość moich znajomych nigdy nie myślało o śmierci, lub uważało, że ten temat ich nie dotyczy, bo są młodzi, zdrowi, całe życie przed nimi. Jednakże jakakolwiek śmierć, o której słyszałam, obumieranie przyrody, nawet niszczenie, tak jakże trwałego wydawałoby się, marmuru, srebra, każde zakończenie czegoś, zanik jakichś uczuć… przypominało mi i wciąż przypomina: „Przemija chwała świata tego”.
„Ten stary dom wali się, jak życie me w chwili tej,
Jak więdną wieńce na cmentarzach, jak rozpada się przyjaźń i miłość umiera”.
(„Ten starý dům se rozpadá" XIII. Století, tłum. T. Beksiński).
Często myślę o przemijaniu i o śmierci. Powolny rozkład ciała w pełni sił, który zaczyna się już w czasie życia przez starzenie, napełnia mnie grozą. Straszna jest myśl, że kiedyś nikt w tej pomarszczonej staruszce, jaką będę (jeśli śmierć wcześniej nie położy na nie swojej ręki) nie będzie w stanie rozpoznać tej osoby, jaką jestem teraz. Widok starych ludzi i ludzi na łożu śmierci jest jednak pewnym dobrodziejstwem: tym, którzy w tym cmentarzu, jakim jest świat, mówią pewni siebie: „Żyjemy!”, przypomina o nieuchronnie zbliżającym się końcu. Może kiedyś, gdy będę leżała na łożu śmierci już martwa, mojej ręki dotknie moja córka i pomyśli, co przekazuje jej ten widok: „Będziesz taka jak ja…”.
Z jednej strony chciałabym umierać w pełni sił, umysłowej sprawności i z pięknem wyglądu nietkniętym upływem czasu, bo nigdy nie chciałabym dojść do chwili, kiedy nie będę w stanie dobrze myśleć, kiedy nie będę pamiętała, kim jestem (czy raczej – kim byłam), gdy będę patrzeć w lustro i widzieć jakąś obcą twarz, zastanawiać się: „Czy to naprawdę jestem ja, tak kiedyś przez niektórych pożądana?”. Czułabym się tak, jakbym stała się całkiem inną osobą… Osobą, którą wolałabym nie być…
Jednakże czy chciałabym umierać taka, jak jestem teraz? Za zainteresowaniami, które chcę zgłębiać, z umiejętnościami, które chcę rozwijać, z wyglądem, który u wielu osób wzbudza podziw (tak jest naprawdę)? To byłaby wielka strata… Tak więc chyba nigdy nie będzie momentu, kiedy powiem: „Teraz mogę umrzeć”, to by znaczyło, że już nie pociąga mnie życie, całe piękno świata, a ten dzień raczej nigdy nie nastąpi…
Jednak nie do mnie, na szczęście, będzie należała decyzja, kiedy umrę. Sama nie byłabym w stanie wybrać takiego czasu. Wierzę, że Ten, w którego ręce są losy wszystkich ludzi, najlepiej wie, kiedy przeciąć nić żywota.
A potem „ciało wraca do prochu, jak było, a dusza wraca do Boga, jak ją dał”.
To ciało ulegnie nieubłaganemu prawu natury, według którego wszystko, co jest, zginąć musi.
Ale z prochów tego ciała wyrosną drzewa i kwiaty, które będą radością dla żyjących. Mam nadzieję, że ktoś będzie o mnie pamiętać, może to samolubne, ale mam nadzieję, że ktoś będzie mnie żałował i opłakiwał. To by znaczyło, że moje życie nie było stracone, ale że dla kogoś na ziemi wiele znaczyłam. Po niektórych katolikach zostaje tylko modlitwa powszechna za wszystkich zmarłych, codziennie odmawiana we wszystkich kościołach…
„Nie jesteśmy tym, za co nas uważacie,
Nie znamy drogi na drugi brzeg
Nie mamy dla was żadnych wiadomości od umarłych
Jesteśmy tylko echem w pustce świata…
Krzykiem ze snu…
Szeptem katedry…
Nie wiemy czy jest coś po drugiej stronie
Dzielimy taki sam świat w którym żyjecie i wy
Sami w nim błądzimy – tak samo jak wy
Wkrótce umrzemy – tak samo jak wy
I nie zostanie nic poza szeptem katedry…
Krzyk ze snu…
Echo w pustce świata…”
(tekst z okładki płyty „Dogma”, XIII. Století, tłum. JohanaXIII)
To, czego się obawiam, mimo, że wiem, że jako osobę nawróconą aniołowie przeniosą moją duszę do Boga od razu po wydaniu przez ciało ostatniego tchnienia: będę wiedzieć i widzieć wszystko. Tak mówi Biblia, że dla dusz zbawionych nie ma żadnych tajemnic. Zatem widzą oni też te straszne widoki: potępionych w piekle i rozkład ciał. Moja dusza będzie widziała, jak ciało, które było dla niej mieszkaniem, rozpada się w proch…
Niedawno zaprojektowałam sobie, jak chciałabym, żeby wyglądał mój grób: czarny, marmurowy nagrobek z prostą tablicą, po bokach porośnięty bluszczem, który jest symbolem wieczności, w wazonie czerwone róże, po lewej stronie tablicy wyryty krzyż, a po prawej stronie tablicy figura płaczącego anioła z ręką wyciągniętą nad tablicą, w drugiej ręce wianek z lilii i róż – moje ulubione kwiaty: symbol niewinności, delikatności oraz piękna, miłości, pożądania.
Zastanawiam się, czy kiedyś będę miała znowu tak mocną wiarę jak kiedyś, czy będę znowu podchodzić do Boga tak uczuciowo, śmierć musi być wtedy łatwiejsza… Ale nie chciałabym umierać w nieświadomości, np. we śnie, chciałabym mieć świadomość tego, że umieram, tak, żebym mogła wcześniej ze wszystkimi się pożegnać, przekazać testament i pomodlić się słowami tej pięknej ufnej modlitwy: „W godzinę śmierci wezwij mnie (…)” .
(więcej o śmierci pisałam w temacie "Krew, zwłoki itd.")
Offline
Fanatyczka XIII. Století
Nie chciałabym umierać nieświadomie w żaden sposób: ani nagle, ani długotrwale, wegetując jak półroślina.
Offline
poczytałam dużo o śmierci przez powieszenie.
o nie. nie zabiłabym się tak.
Offline
Jeśli linka jest za długa to można sobie urwać głowę, a to nie było by fajne
Natomiast w przypadku krótkiej linki śmierć może być powolna i bolesna, to raczej też nie jest fajne, no a niestety nie da się poćwiczyć jak to zrobić optymalnie:)
Offline
Offline